Powódź to poważna katastrofa, która ma długofalowe skutki. Niestety zagrożenie takimi zjawiskami z roku na rok jest coraz bardziej powszechne. Odbija się to także na rynku ubezpieczeń. Wielu Polaków zapomniało już o powodzi tysiąclecia w 1997 r., która pochłonęła życie 56 osób i wywołała szkody wynoszące 3,5 mld USD.
Bliższe są wspomnienia powodzi z 2010 roku oraz regionalnych kataklizmów – na przykład takich jak ulewy, które w 2020 r. spustoszyły część Podkarpacia. Z całą mocą o zagrożeniu powodziowym przypomniały jednak niedawne podtopienia w zachodnich Niemczech.
Choć zagrożenie jest mocno realne i cykliczne, to odsetek ubezpieczonych domów i lokali nadal jest zbyt niski w Polsce. Równie dużym problemem pozostaje wąski zakres ochrony ubezpieczeniowej. W kontekście analizowanego tematu na pewno warto przypomnieć, że pewna część polskich domów jest objęta obowiązkowym ubezpieczeniem budynków wchodzących w skład gospodarstwa rolnego.
Na czym polega problem, że ta oferta nie cieszy się tak dużym zainteresowaniem? Prawdopodobnie u podstawy problemu leżą założenia systemowe. Komisja Nadzoru Finansowego przytacza liczne przykłady, gdzie składka i oferta nie są adekwatne do realnego zabezpieczenia nieruchomości. Widocznie klienci są tego świadomi i nie chcą ładować na próżno pieniędzy. Proponowane ubezpieczenia nie spełniają oczekiwań w przypadku niewielkiej polisy chroniącej domek letniskowy przed kataklizmem, a co dopiero droższą nieruchomość.